Wzmacniacz wykonany bardzo solidnie, przód to gruby płat aluminium, przykręcony czterema śrubami, na środku wskaźnik diodowy 4 przyciski i gałka „Volume”.
Z wyglądu ma coś raczej z caspiana i w sumie taki mi bardziej się podoba niż model K2.
Tył to solidne gniazdo EIC z wyłącznikiem sieci, szereg gniazd złoconych w tym phono dla dwóch rodzai wkładek i , gniazdo słuchawkowe i zworki dla sekcji pre i końcówki mocy.
W srodku symetryczna konstrukcja z potężnym toroidem po środku i wielkimi jak literatki kondensatorami w układzie zasilacza. Cały wzmacniacz bardzo ciężki, ok 15kg.
Oczywiście przed odsłuchem, godzinka aklimatyzacji bo wrócił z dworu, a przez tą godzinkę osłuchałem się płyt na PM6010 Marantza.
Po przepięciu kabli, szok!!! Myślałem ze z moich budżetowych kolumienek nie da się zbyt wiele wycisnąć, a tu różnica słyszalna od razu. Dźwięk czysty i wypełniający cały pokój z doskonałą szczegółowością .Scena inaczej poukładana, szersza i co najważniejsze, nie jest w jednej linii jak w maranzu. Kate Melua dosłownie weszła mi na dywan a instrumenty na płycie Pink Floyd Meddle, z drugiego planu słychać było jakby zza ściany. Wzmacniacz jak mi się wydaje większość brytyjskich konstrukcji, gra bardziej środkiem i najniższym basem.
Nie spotkałem się tez jeszcze z aż tak dużą różnicą dźwięku gdy wzmacniacz jest zimny a rozgrzany. W poprzednich wzmacniaczach które posiadałem, wzmacniacz wygrzany wykazywał się jedynie ledwo zauważalnym polepszenie dźwięku. Tutaj po 20-30 minutach wyraźnie słychać poprawę niskich częstotliwości.
Przepięknie brzmi na nim trąbka, saksofon czy flet. Gitara na płycie Allana Taylora „colour of the moon”, jest tak realistyczna, ze zamykając oczy ma się wrazenie ze gra na żywo obok mnie.
Może niekiedy jest wrażenie braku basu, ale jest to spowodowane zapewne tym że Oli30 nie schodzą najniżej, a w niektórych utworach właśnie ten zakres jest bardziej eksponowany, ale na pewno nie ma go mniej niż w Maranzu.
Jedyny duzy minus to bardzo kiepski preamp gramofonowy. Dużo lepiej brzmią winyle przez CS Blue II.
Wzmacniacz gra tak szczegółowo ze niestety obnaża wszystkie niedoskonałości płyt winylowych. Na tych na których kiedyś trzaski nie były tak słyszalne, tutaj słychać wszystko. Płyty które kupowałem oceniade na "exelent" czy "very best", smażą jak jajecznica na patelni, ale te "near mint" grają bajecznie.
Oczywiście słuchałem wiele wzmacniaczy i miałem wiele, ale nie wypowiadam się bo trudno cos porównać z czymś co słuchało się miesiąć a nawet rok temu, w dodatku na innym sprzęcie.
Tutaj porównałem Roksana do marantza, poprzednio miałem Onkyo Integra A-8780, Sony 555ES i kilka amplitunerów. wszystko to grało gorzej od marantza, a marantz gorzej o klasę od roksana.
Podsumowując, wzmacniacz wart wydanych pieniędzy i myślę ze to taki mały wstęp do świata Hi-Endu